Mitchellowie kontra maszyny (2021) Popularny Film

Mitchellowie kontra maszyny to dobra petarda. Obraz sięga do tworzona najpiękniejszej animacji 2021 roku, a toż zarówno czołówka wśród wszystkich filmów mających premierę w bieżącym roku.

Obraz Mitchellowie kontra maszyny zbiera świetne recenzje na całkowitym świecie, a ale także kilka miesięcy temu nikt nie wyglądał na niego z kolorami na osobie. Oczywiście ekipa realizacyjna znacznie dużo rokowała (film stworzyli ludzie odpowiedzialni za Spider-Man Uniwersum), ale nie stanowił zatem obraz, który długo przed premierą promowano z ogromnym rozmachem. W 2020 roku nadeszła pandemia COVID-19 i Mitchellowie kontra maszyny poszli na półkę wraz z dziesiątkami innych zawieszonych produkcji. W przypadku animacji Sony Netflix postanowił jednak wykonać sport i popularność mu zbyt to. Streamingowy potentat zakupił za duże miliony ten typowy wzór dodatkowo istniała więc przyjemna decyzja. Dzięki niej planuje już w domowej bibliotece samą z najbardziej eleganckich pracy dla całej rodziny.

Trailery zapowiadające Mitchellów nie prowadziły tego, co w tym filmie jest najodpowiedniejsze również najważniejsze. To niepowtarzalny z tych faktów, kiedy to znak nie do tyłu spełnia naszą funkcję – zamiast podgrzewać emocje, wywoływał obojętność. Ot, kolejna à la pixarowska praca z poprawnie politycznym daniem i wygodnymi żartami. W rzeczywistości film pokazałeś się czymś zgoła innym, również w postaci formy, kiedy również myśli. Pamiętajmy, że Spider-Man Uniwersum ponadto w trailerze obiecywał kilka inną atrakcję. Bogactwo wizualne i fabularne filmu nijak ciągnęło się do tego, co wskazano nam w kilkuminutowej zapowiedzi. Paradoksalnie ta myśl tworzy na pomoc filmu. Zbyt wiele widzieliśmy zwiastunów obdzierających produkcję z wyjątku zaskoczenia, a czasem z całej magii obcowania z czymś innym. Trailer Mitchellów zarysowywał jedynie główną oś fabularną, natomiast więc, co najpiękniejsze, widz jest już podczas seansu.

Punkt rozwiązania jest uczciwy oraz wcale standardowy. Rick to old-schoolowy miłośnik natury, który całkowicie nie zna się odkryć w świecie nowych technologii. Jego córka Katie jest pasjonatką internetu, portali społecznościowych również kultury youtube’a. Jak szybko się domyślić, para nie umie znaleźć wspólnego języka. Rodzinkę dopełniają zakochany w dinozaurach syn również matka z zazdrością wyglądająca na dobrą familię sąsiadów. Mitchellowie są sympatycznymi dziwakami, którzy wyruszają w drogę zdezelowanym samochodem głowy rodziny. Muszą odwieźć Katie na uczelnię, bo dziewczyna właśnie rozpoczyna studia. Wspólna wyprawa daleka istnieje z sielanki. Sytuacja szybko się pogarsza, bo oto tworzy się robo-apokalipsa. Sztuczna inteligencja przejmuje opiekę nad światem i wybiera każdych ludzi. Oczywiście uchować udaje się jedynie Mitchellom, którzy tworzą walkę również o los ludzkości, jak oraz inne więzy rodzinne. Kliknij aby zobaczyć informacje

Mamy wtedy dość tradycyjną opowieść o sile familii, pokonywaniu przeciwności losu oraz przełamywaniu wewnętrznych barier. Główna oś fabularna nie jest daleko zaskakująca, tylko tymże, co daje Mitchellów na środowisku dziesiątek innych mainstreamowych animacji, są akcję oraz organizacja wypełniające klasyczną podróż z tematu I do punktu B. Oprawa audiowizualna, dialogi, postacie, poczucie stanu i meta-żarty to właściwa rewelacja. Rozpoczynając seans animacji Sony, czujemy się tak, jakbyśmy przybyli do wypełnionej po brzegi lodziarni, w najbardziej niebezpiecznym lunaparku na świecie. Na jakimś etapie czeka tutaj na nas ważny smakołyk. W obrazie nie ma zmarnowanej sekundy. Wszystkie sekwencje obowiązują w służbie wspaniałej rozrywki. Poszczególne sceny przepełnione są nieskrępowaną energią, która prowadzi nam od pierwszych chwili, aż do ostatniej sceny. Film nie zamyka się ani na minutę, ale widz nie jest ciężki nagromadzeniem akcji. Chłoniemy wszystko, co się dzieje na ekranie, bo stanowi więc po chłopsku tak wyśmienicie dobre.

Że w to uwierzyć, lecz w Mitchellach nie ma ani jednego przestrzelonego żartu. Film śmieje się zarówno z internetowego nieogarnięcia starszego pokolenia, jak także z uzależnienia od wi-fi tych młodszych. Ostrze satyry zadaje celne ciosy, jednak co ważne, nie jest tu za grosz złośliwości. Nikt tutaj nie jest uwidoczniony w złym świetle. Pewne tendencje traktowane zostają humorystycznie, jednak o krytykanctwie nie jest mowy. Ten poziom doskonale zapisuje się w dobry przekaz filmu. Finalnie przesłanie zaprasza na układ pomiędzy tradycjonalistycznym a nowym zajrzeniem na zarabianie. Dwie wizje świata mogą ze sobą koegzystować, co bynajmniej nie dla każdych jest oczywiste. Dlatego właśnie optymistyczna animacja jest świetnym lekarstwo na pokoleniowe konflikty. Film idealnie dodaje się do ustalenia przez całą rodzinę. Po seansie na może zostanie rzecz w górze zarówno tym mniejszym, jak oraz starym.

Mitchellowie kontra maszyny jest filmem świetnie wyważonym. Refleksyjne segmenty nie są za długo również wciąż gotowe są celną oraz zabawną puentą. Autorowi nie marnują minut ekranowych, aby wyjaśnić przyczyny robo-apokalipsy. Krótka prezentacja, kilka słów wprowadzenia oraz nagle wypowiadamy się w wir akcji. Świetny rytm i wyjątkowe tempo. Aż dziw bierze, że film nie traci przy tym historie. Mitchellów pod wieloma względami można porównać do Spider-Man Uniwersum. Oczywiste jest bliskie wyjście do sekwencji akcji – rozrywkowe, kolorowe, wręcz komiksowe. Świetnie wypadają momenty, gdy grafika 3D zostaje ozdobiona dwuwymiarowymi motywami. Świetnie zbierają się również popkulturowe smaczki czekające na nas praktycznie na dowolnym etapu. Strona spośród nich skierowanych jest do poważnego widza, jednak wiele bez problemu odczytają nawet dzieci. To dodatkowa niewątpliwa wartość Mitchellów. Nikt nie traktuje tu najmłodszych pobłażliwie. Niektóre postmodernistyczne wstawki skierowane są bezpośrednio do nich, co istnieje pewnym novum w takiej formule. Od momentów Shreka stara zatem przecież domena starszych widzów, którzy często prowadzili naszym pociechom podczas oglądania „bajek dla dzieci”. Mitchellowie kontra maszyny pozwalają czytać między wierszami również najmłodszym. Miejmy szansę, że ta linia będzie omawiana w kolejnych mainstreamowych dziełach dla wszystkiej rodziny.

Dokonaniem tej umowie jest atrakcyjny voice acting. W centralnych bohaterów dodają się między innymi: Danny McBride, Eric André, Maya Rudolph i Olivia Colman. Aktorzy wykonują dobrą pracę, jednak tak naprawdę zatem nie oni są najważniejsi. Na owacje na stojąco zasługują zarówno realizatorzy odpowiedzialni za oprawę audiowizualną, kiedy również scenarzyści, jacy w grup przypadków trafiają w dziesiątkę. Czuć, że twórcy położyliśmy w współczesny pomysł serducho, wynikiem czego powstało dzieło z tak dobrą pozytywną energią. Animacja Mitchellowie kontra maszyny nie pozostaje w pompatyczne tony ani nie próbuje nas uświadamiać poprzez wzniosłe monologi bohaterów. Pomimo to danie realizuje naszą rolę, oraz co najważniejsze, doskonale koresponduje z powierzchnią rozrywkową. Produkcja Sony, także jak Co w duszy gra, jest najatrakcyjniejszym przedstawicielem nurtu wytyczającego inne jazdy w animacjach dla całej rodziny. Takie filmy po prostu się pamięta!

Opis Akelarre (2020)

Sabat sióstr to dostępny na Netfliksie film, który rozmawia o polowaniu na czarownice w Terenie Basków na startu XVII w. Wprowadzana w nim postać tego, jak Kościół rzymskokatolicki oraz patriarchalna władza roszczą sobie moc do władzy nad kobietami, dalej istnieje przecież boleśnie aktualna.

„Nie planuje nic bardziej delikatnego niż tańcząca kobieta” – występuje w filmie inkwizytor, który za cel postawił sobie spalenie wszystkich oskarżonych o czary kobiet. „Niebezpieczna tańcząca kobieta” jednoznacznie zbliża się z boginią Kali. Rzecz zawsze w niniejszym, że niszczycielski i stosujący przewinienia taniec bogini jest wyłącznie reakcją na jakiekolwiek niegodziwości, których umożliwiliśmy się delikwenci. W Sabacie sióstr forma jest bliska. Feministyczny w prostej istocie Sabat sióstr paradoksalnie dowodzi więc, że całe rzeczone niebezpieczeństwo mieści się jedynie w klasach zniewalania kobiecej podmiotowości i opuszczaniu jej siły.

Akcja obrazu w reżyserii Pablo Agüero odbywa się w Teren Basków w 1609 roku. Grupa tkaczek, z lat żyjących w własnej żeglarskiej wiosce razem z rytmem przyrody i w znaczeniu dla jej założeń, zostaje posądzona o czarną magię również użyta w klatkę. Inkwizytor, który zaszedłem w ich strony, domaga się, aby dały się do sabatów i kontaktów z szatanem. Kobiety uważają się w sprawie patowej – gdy się nie dadzą do czynów, których ale nie popełniły, zginą. Jeśli dadzą się do tego, to zarówno spłoną na stosie. Jedyną możliwością do ocalenia wydaje się odwleczenie egzekucji do momentu, aż ich panowie z wioski wrócą z morza. Otwiera się więc seria przesłuchań-maltretowań, która dostarcza do nieoczywistego finału.

Sabat sióstr to film, który składa uwagę na dużo istotnych sprawie, połączonych z Kościołem i sytuacją kobiet. Przede każdym dzieło rewelacyjnie ukazuje, jako bardzo krzywdzące jest literalne pojmowanie mitów czy symboli religijnych. Męscy bohaterowie produkcji Pablo Agüero symbol zła, jakim jest szatan, traktują jako realnie istniejąca postać. Kobiety zaś oskarżają o bycie kwestiami z bajek oraz opowieści ludowych, przez co niewinne bohaterki skazują na niewyobrażalne cierpienia. Inkwizycja, która posiada zniszczyć rzekomą sektę szatana, sama powtarza się być sługami diabła. https://filmyzlektorem.pl/

Sabat sióstr to film, którego najlepszą ścianą jest świetnie rozegrana feministyczna wymowa. Autorowi nie narzucają żadnych wniosków, a dają je wyciągnąć samym widzom. Produkcja ukazuje patriarchalną chęć kontroli natury, której przedstawicielkami są kobiety. Film ukazuje, z którą zażartością i obsesją inkwizytorzy maltretują kobiece, zniewolone ciała. Przedstawiciele patriarchatu oraz Kościoła nadają sobie prawo do stanowienia o kobietach dodatkowo ich ciałach. To jedyne dzieje się jednak i teraz, kiedy patriarchalna władza przez wyznaczone przez siebie prawa, w oparciu o nic innego, gdy właśnie wypaczone religijne motywacje również nasze biznesy, skazuje osoby na prace. Po seansie filmu widzimy więc, że chociaż akcja rozgrywa się w XVII w., to tematyka nadal jest ważna, a Sabat sióstr ukazuje powracające wzory oraz mówiące się historie.

Również z filmu wyłania się przerażający obraz wzorcowej patriarchalnej męskości, która winy oraz zła szuka w każdym, właśnie nie w sobie. Inkwizycja rozprawia ponad tym, jak idealnym sposobem na gaszenie występków są kary cielesne. Oprócz zatem tego, że twórcy filmu obrazowo uchwycili pojmowanie przez Kościół ciała jako uzupełnienia waloryzowane negatywnie, jako źródło grzechu i występku, to zresztą film ukazuje bohaterów, którzy przez bycie w celibacie paradoksalnie jedni nie potrafią zapanować nad swym ciałem. Na wartości znanego antropologom mechanizmu kozła ofiarnego za wszelkie zło obwiniają kobiety, które to rzekomo zbratały się z diabłem. Sabat sióstr jasno i dokładnie ukazuje to samo zjawisko znane jako palenie czarownic oraz pozwala widzom poznać jego podstawy.

Hiszpańska produkcja całkiem przyzwoicie wypadła, jeżeli należy o warstwę wizualną, a na plus ocenić możemy także napisane w wizualność znaczenia. Ujęcia wolnych kobiet w naturze boleśnie kontrastują ze przygodami w celi więziennej. Znacznie dobrze wypadły ważne w odbiorze sceny tortur – są one znacznie szybkie, lecz mimo tego, że dominuje w nich brutalność, nie są pozbawione emocji. Ich praktyka w taki, i nie nowy metoda, silnie wpływa na widzów, co jest rzeczywiście plusem. Atutem jest jeszcze aktorstwo, które tak wypadło – zarówno jeśli szuka o oskarżone o czary kobiety, jak oraz o inkwizytorów. Sabat sióstr istnieje zawsze filmem, w jakim dominuje pewna skromność i statyczność. A o ile pewne części porywają, jak rewelacyjna, ekstatyczna kulminacja, to sprawiają się momenty, że praca że nas nuży.

Sabat sióstr nie jest bowiem filmem, który stosuje na część i pewnie części widzów będzie wówczas przeszkadzać. Twórcy bardziej niż na słowie odbiorcom rozrywki skupili się na tym, aby za pomocą swojego dzieła powiedzieć coś ważnego. Plus to właśnie wypadło doskonale. Trochę zabrakło czegoś, co zbalansowałoby nam tę statyczność oraz co pozwalało lepiej odnaleźć czy poczuć się w świecie przedstawionym – może czasu, który by nas zafascynował, że więcej emocji. Problem istnieje podobnie w aktualnym, że nie do tyłu czujemy napięcie oraz niebezpieczeństwo powiązane z nadchodzącą egzekucją.

Sabat sióstr jest wtedy filmem, który pisze na prostotę dodatkowo w obecnej prostocie tkwi zarówno siła, kiedy także odporna słabość. Tyczy się to więcej samej historii, którą pewnie nie wszyscy widzowie mają za wystarczająco interesującą. Bo lecz jest klarowna, więc wolno ją odkrywać za zbyt niską. Chociaż więc ta prostota umożliwiła lepsze wybrzmienie i prostsze dostrzeżenie całej wymowy filmu. To dzięki takiemu zabiegowi opowiadania lepiej wybrzmiewa też kulminacja. Dostrzegamy, co w myśli dzieje się z bohaterkami również jaka wchodzi w nich przemiana – rodzi się wewnętrzna wiedźma jako element psychiki.

Pomimo kilku filmowych mankamentów Sabat sióstr dalej jest doskonałym filmem, który obejmuje w sobie dużo wielu treści. Może sprawiłoby się opakowanie jej czasami w popularniejszą dla widza formę, ale ogólnie stanowi więc film ciekawy zaś jego walory zdecydowanie panują nad mankamentami. Istnieje to pod wieloma względami interesująca produkcja feministyczna, która poszukuje dobrze w poznaniu problemów powiązanych z patriarchatem oraz unaocznia kuriozalność literalnego przystąpienia do nauki.

Wonder Woman 1984 (2020) dostępny film za darmo

Samym z wiodących motywów najnowszej ekranizacji losów Wonder Woman jest okres. Grana przez Gal Gadot Diana Prince nie starzeje się, tylko płynie przez inne dekady ludzkich dziejów. Nawet ona nie istnieje choć w mieszkanie cofnąć wskazówek zegara. Dlatego i tak kusząca dała się twórcom możliwość zaaranżowania ponownego spotkania amazońskiej bogini z tragicznie – czy wręcz martyrologicznie – zmarłym kochankiem. Rozdawaniem życzeń nie angażuje się w tymże wypadku dziarski dżin domem ze świata Aladyna, tylko tajemniczy kamień. Mimo różnych napomnień zebranych jeszcze za okresów dzieciństwa na Themyscirze, panna Prince – a wraz spośród nią dużo innych formie – oddaje się jego urokowi. Niestety, wyniki jej opinii nie są tak ekscytujące, jak sądzili.

Z złych okopów Również wojny światowej poruszamy się tym jednocześnie do szałowego świata lat 80., którego "retrofuturystyczna" reprezentacja przywołuje na pamięć wizję przyszłości z dodatkowej części "Powrotu do przyszłości". Coraz to większe, kolorowe samochody pędzą niebezpiecznie po ulicach, młodzież w atrakcyjnych ciuchach śmiga na deskorolkach, a dzieci radośnie biegają z rodzicami po wielkim centrum handlowym. Pewnie nie brakuje fast foodów, ekskluzywnych witryn sklepowych czy ruchomych schodów, a z walkmanów i głośników rozbrzmiewają dobrze wybrane muzyczne przeboje (patrz: Frankie Goes To Hollywood, "Welcome to the pleasuredome", 1984). Jeżeli idzie o scenografię, kostiumy oraz fryzury, trzeba przyznać, że filmowa lekcja została przez twórców sumiennie odrobiona. Dopracowanie "faktury również wyglądów" nie idzie przecież w parze spośród ostatnim, co rozumie się za barwną fasadą. Prawdziwą kulą u nogi nowej "Wonder Woman" jest grubo ciosany scenariusz oraz wypływająca spośród niego – jakże oldschoolowa (by nie powiedzieć wręcz: zacofana myślowo) – filozofia.

Po dynamicznym prologu na Themyscirze oraz doskonale udanej sekwencji łapania zbirów w galerii handlowej następuje festiwal tautologii, jaskrawych kontrastów, powielania wizualno-narracyjnych klisz oraz krzywdzących stereotypów. Z przebojowej wojowniczki Diana przemienia się w atrakcyjną singielkę, której 70-letniego weltschmerzu nikt nie jest w mieszkanie ukoić. Wonder Woman oczywiście wieczorami siada sama przy restauracyjnym stoliku, wokół niej śni się od zakochanych par idących pod rękę, a taż amazońska księżniczka na zwykłe pytanie kelnera, czy człowiek do niej da, odpowiada wymownie, że na nikogo nie czeka. Bo jednak za dnia Wonder Woman ratuje świat, wtedy w nocy samotnie popada w satynowej pościeli. Również odpowiednio przez taką kiczowatą dosadność trudno mieć jej problemy z czułością czy powagą.

Po samej stronie jesteśmy więc nieszczęśliwą boginię, a po drugiej i – wpatrzoną w nią równie nieszczęśliwą koleżankę z książki Barbarę Minervę – kobietę serdeczną, niegłupią (choć chwilami strasznie naiwną), lecz wedle obowiązujących schematów społecznych – po prostu nieatrakcyjną. Ponieważ twórcy przedstawiają jako "loserkę", "roztrzepaną okularnicę" również "prostą myszkę", nie odda się bardziej podbić kreskówkowej charakteryzacji postaci wykonywanej przez Kristen Wiig (dobitnym przykładem niedopasowania kobiety do sztampowo pojętej przez twórców kobiecości będzie dla przykładu nieumiejętność należenia w szpilkach). Nietrudno to się domyślić, jakie życzenie wypowie ślamazarna archeolożka przed magicznym kamykiem. Życie "jako Diana" dostarczy jej nie tylko chcianą uwagę ze perspektywy otoczenia (a w szczególności przystojnych mężczyzn), lecz także szereg nadprzyrodzonych mocy. A ponieważ za ekspresowe spełnienie marzeń przyjdzie jej wiele zapłacić, Minerva z kumpeli przemieni się – przynajmniej na papierze – w główną antagonistkę "Wonder Woman 1984".

Wisienką na torcie jest korzystny – oraz bardzo problematyczny – powrót Steve'a Trevora. Fani oraz fanki zorganizowali pospolite ruszenie, a scenarzyści wskrzesili nieboszczyka. A dokładnie – wprowadzili jego niszczę w grono przypadkowego gościa, w jakim Diana dostrzega nieodmiennie Steve'a. Patty Jenkins tłumaczyła ten dziwaczny manewr chęcią nawiązania do taniej w filmach lat 80. konwencji zamiany ciał. Idąc tym kluczem, że nie spytać twórców – właśnie na logikę – co dobrze dzieje się z "wnętrzem" człowieka, którego ciało jest (dokładnie) wykorzystywane? Nawet gdy przyjmiemy w ramach schematu, że właśnie po nisku jest, toż a właśnie potencjał komediowy powstający z takiego "przemieszania" ciał nie pozostał w sumie wykorzystany. Zaś samo ze spotkań Diany z "przystojnym mężczyzną" (serio, tak jest podpisany na liście płac) może swobodnie konkurować o posiadano najbardziej cringe'owej sceny roku.

Ofiarą swoistej "ironii czasu" jest zresztą tenże film Patty Jenkins. Pierwotnie zaplanowana na połowę 2020 roku premiera "Wonder Woman 1984" wpisywałaby się bezpośrednio w kadencję rządów Donalda Trumpa. Nie narzeka wątpliwości, że stronę groteskowego, populistycznego przedsiębiorcy jest wzorowana na budowie byłego prezydenta USA. Samozwańczy dyktator obietnicami pragnie odkupić swoją miałkość i życiowe traumy. Obietnicami – dodajmy – pokrytymi cudzą krzywdą oraz wielkimi, ukrytymi wyrzeczeniami. Złoczyńca nie odziedziczył prawie żadnych cech po swoim pierwowzorze komiksowym, z wyjątkiem możliwości telepatycznej manipulacji ludzkimi umysłami (jako "osobowość telewizyjna" musi być gościem na przykład Anatolija Kaszpirowskiego). W działaniach Maxa Lorda nie ma ładu również składu, tylko dzika żądza akumulacji. W punkcie, jeżeli w zysku spełnienia samego z życzeń na arabskiej pustyni wyrasta kamienny mur dzielący mieszkańców, nie mamy wątpliwości, że to odniesienie do osławionych – i ostatecznie niezrealizowanych – planów politycznych Trumpa. Zdecydowanie innej mocy wykorzystały te historie, również jak filmowe oddanie się z skórą wykorzystywaną przez Pedro Pascala (co popularne w tekście powyższej sugestii – aktora latynoskiego pochodzenia).

O ile poprzednia odsłona przygód walecznej bogini dostarczyła nam kilka naprawdę niezapomnianych scen oraz sekwencji, o tyle "Wonder Woman 1984" kuleje także na tym tłu. Czyli w pozostałym filmie Patty Jenkins odnajdziemy tylko jedną sekwencję na miarę – kultowego już – biegu Diany po zniszczonej działaniami wojennymi "ziemi niczyjej"? Lub na nowym planie najnowszej opowieści znajdziemy równie ważne postacie jak chociażby Etta Candy czy Doktor Maru? Sukces pierwszej filmowej "Wonder Woman" umieszczałem się w pełnej wadze na tym, że dobra bohaterka przejmowała swoimi mocnymi działaniami wojenną przestrzeń i narrację, którą dotychczas twórcy literaccy czy filmowi rezerwowali przede wszystkim dla dorosłych postaci. Filmowa Diana stawała się – co jest wyjątkowo istotne szczególnie z nowej perspektywy – inspiracją, a dla niektórych wręcz nowoczesną ikoną kobiecej siły. "Wonder Woman" w daniu Gal Gadot świadomie nie pragnęła się wejść w prosty obraz amazońskiej księżniczki jako seksbomby oraz ucieleśnienia męskich fantazji. Darmowe Filmy

Jak trzyma w prologu generał Antiope (Robin Wright): "Nie wolno chodzić na skróty". Dlaczegi zatem Patty Jenkins – tworząc w inną grę z niezbyt bystrymi konwencjami kina dekady lat 80. – zdecydowała się zrobić ruch w koniec? Dlaczego twórcy powielają krzywdzące schematy powiązane z reprezentacją bohaterek na ekranie, wykonując je karykaturami? Dlaczego cały spektakl kradnie ostatecznie Steve Trevor, którego wspaniałomyślność oddaje się niezbędna, aby Diana mogła jeszcze uratować świat przed totalną zagładą? Choć reżyserka informuje o mądrych Amazonkach, sama za bardzo nie chce sięgać do serca ich rad.

Popularny film Prime Time (2021)

Facet, stój i zakładnicy wciągnięci w współpraca miejsca, klimatu i prac. Jeśli sądzicie, iż tę zasadę były już wyczerpano, stęknijcie raz i dobra również lamenty miejmy zbyt sobą. Prowadzony na festiwalu w Sundance oraz dystrybuowany przez Netfliksa pełnometrażowy debiut Jakuba Piątka bez taryfy ulgowej rozpycha się między klasykami "zakładniczego" kina. I domaga się więcej; jedna gatunkowa przegródka to dla "Prime Time" szczęśliwie zbyt kilka.

Dwudziestokilkuletni Sebastian potrafi ustrzelić chwilę. W noc wieńczącą rok ’99 w nadającym na całą Polskę studiu telewizyjnym panuje chaos; gdy jedni wybywają na taneczny parkiet, inni muszą działać. Chłopak gładko przemyka więc przed kamery, by z bronią w garści i ochroniarzem na muszce zażądać od wydawczyni występu na żywo. W czasie kilku godzin biforkowy rozgardiasz zmieni się w miejsce psychologicznej walki. Ceną jest dominacja oraz związanie, oraz pewnie i czyjeś życie. Terrorystę, dwoje zakładników i drugich negocjatorów połączy udział w spektaklu nawarstwiających się omyłek oraz wad. A spektakl to znakomity. https://filmyzlektorem.pl/filmy-za-darmo.html

Bartosz Bielenia daje występ migoczący od emocji. On istnieje udanym kuglarzem, i ja jego marionetką: kibicuję jego osobie, jednak nawet jej nie lubię; współczuję jej, choć tak mało o niej umiem; boję się o nią, jednak jej przyczyny są dla mnie tajemnicą. Gwiazda "Bożego ciała" jako drugi w minionych latach turysta ze społecznego marginesu buntownik niepokoi recenzentów niczym "zawarte w klatce zwierzę". Dzikość Bielenia może jednak zintegrować z magnetyzmem kota ze "Shreka". Co w niniejszym pełnym zaskakuje najbardziej, to równoczesna umiejętność przekonania nas, że Sebastian jest zwyklakiem, obok którego przeszlibyśmy obojętnie.

Drugi plan godnie Bieleni wtóruje. Podczas gdy cicha kreacja ochroniarza w działaniu Andrzeja Kłaka niespodziewanie wprowadza do fabuły bromance’owe skojarzenia, w pewnej prezenterce tworzonej przez Magdalenę Popławską panika walczy z dumą oraz poczuciem. Z zmiany Monika Frajczyk i Cezary Kosiński jako negocjatorzy drgnieniem dłoni lub wstrzymaniem oddechu rozmawiają o własnych bohaterach wystarczająco, by dialog zaprezentował się zbędny.

Scenopisarski duet Jakub Piątek-Łukasz Czapski świadomie bazuje na psychologii niedomówień. Pod koniec milenium – nieważne jak liczonego – coś wisi w powietrzu, lecz nie bardzo wiadomo co. Z pewnej strony transformacyjna szczęśliwość upada, przychodzi rozczarowanie, a wraz z nim gniew. Owe społeczne nastroje oddają w filmie obficie wyszperane telewizyjne archiwalia. Przez ekrany przewijają się protestujące grupy zawodowe, na ulicach słychać okrzyki "Konstytucja!", "Raz sierpem, raz młotem…", Korwin krzyczy, Kwaśniewski składa noworoczne życzenia, gdzie indziej władzę przejmuje zaś Putin. Spojrzenie w perspektywa niby daje okazję na różny początek, lecz wywołuje równie wiele obaw. Pluskwa milenijna to najmniejsza spośród nich. Gdy młodzi nie widzą w świata perspektyw, a różnic są jeszcze bardziej charakterystyczne, samochodowa loteria audiotele brzmi jak gorzki żart. Takiej optyce najdalej to do nostalgii – w "Prime Time" świat sprzed smartfonozy ujawnia zresztą zaskakująco wiele analogii do współczesności. Sebastian jest tylko samym z pominiętych, którzy w rosnącej desperacji próbują jakimś rodzajem dojść do głosu. Nawet jeżeli w badaniach bezpośredniego źródła jego gniewu twórcy są się z nami w kotka oraz myszkę, konstrukcja ludzkiej tykającej bomby jest nam znacznie doskonale znana.

By nie odnieśli mylnego wrażenia! Publicystyczne tony służą najpierw i przede każdym gatunkowemu widowisku. Bomba tyka, napięcie rośnie, a odliczanie do przodzie Nowego Roku wyznacza staranną konstrukcję narracji. W zamkniętej lokacji studia TV każdy rekwizyt i metr kwadratowy może wykazać się katalizatorem akcji albo kluczowym ogranicznikiem percepcji bohaterów. Piątek odkłada na domową stronę ograniczenia: ujawnia się świetnym wyczuciem przestrzeni oraz poczuciem rytmu, jest oszczędny w zabiegach także nie komplikuje tego, czego komplikować nie wypada. Zna miarę gatunku, w ramach jakiego się porusza. Widać, że zjadł zęby na "Pieskich popołudniach", "Sieci" czy "Planie doskonałym", razem nie jest obecnym klasykom niewolniczo poddany. Jego – luźno inspirowana serią prawdziwych najść na studia telewizyjne – filmowa fabryka emocji miewa komediowe momenty, bywa thrillerem, mockumentem i psychodramą, wreszcie niejednoznacznym przykładem na fakt mediów, w jakim najczarniejszą grozę wzbudza coś kompletnie innego. Choć reżyser rozmawia o tyle lat 90., nie gubi związku z Polską AD 2021. Wie te, że czasem dużo jest przekonać hamulec oraz zostawić nas z dobrym znakiem zapytania.

Miłość i potwory (2020) Opis

Choć kwestią sporną jest, czy ludzkość zasługuje na dowolny ratunek, kino hollywoodzkie pozostaje niewzruszone. Zazwyczaj psim swędem powtarza się zażegnać katastrofę, natomiast skoro nie, więc na zgliszczach cywilizacji, mimo wszystko, kiełkują dobro, zasada oraz coś. Dlatego, oglądając "Miłość i potwory", rozpoczął się zastanawiać, czy aby na pewno Ziemia po całej mutacji, wywołanej chemicznym opadem z rakiet mających ocalić ludzkość, toż takie złe miejsce? Natura bowiem, jak po sterydowym zastrzyku, zyskała dość sił, aby nareszcie upomnieć się o nasze. Zimnokrwiste przejęły powierzchnię planety, spychając służących do jaskiń i nor, zieleń oplotła porzucone auta oraz indywidualne kamienice. Zapanowały pokój również cisza.

Nie istnieję widoczny, czy umyślnie reżyser Michael Matthews pokazuje człowieka jako pasożyta na aktualnym systemie; huby nieprzystającej do dalekiego nowego sposobie; do dobrej równowagi. Nie przewiduję. Bo nie mamy ale do rezygnowania z ekranizacją odezwy do ludu świata napisanej przez antynatalistycznego brata bliźniaka Davida Attenborougha, jednak z awanturniczą przygodą i postapokaliptycznym kinem drogi przeznaczonym dla publiczności z lat pięciu, do stu pięciu. https://filmyzlektorem.pl/

Niezły jest jedyny fakt rozwiązania również motywacja głównego bohatera, pogubionego Joela. Chłopak nawet po upadku ludzkości jest przy biurku także nie wyściubia nosa z bunkra, bo przy spotkaniach z mutantami nieruchomieje, stojąc się i łatwym celem, ergo – narażając towarzyszy. Tyle że nawet pod ziemią każdy gościa ma i kochanek jest samym singlem na domu. Stąd, aby nie przeżyć naszego istnienia samotnie (i, zapewne, nie zostać przygniecionym przez seksualną frustrację), musi przezwyciężyć strach oraz wyleźć na zewnątrz z zamiarem odnalezienia ukochanej sprzed lat. Trzyma ich wakacyjna emocja oraz pocałunek na tylnym siedzeniu osobówki. Dzieli – kawał drogi. Luba występuje na terenie innej koloni, i nikt inny nie ma pomysłu się narażać dla romantycznego uniesienia, stąd młody zarzuca plecak na ramię oraz wychodzi w odległość samotnie.

Aż do finału ilustrującego starą prawdę, że wielkimi potworami są ludzie, natomiast nie, no cóż, potwory, obraz jest kroniką dość powtarzalnych zmagań bohatera z gigantycznymi robalami i płazami. Jak już sam stopień nie pozwalał tworzyć na nic innego, lecz fabularnych urozmaiceń tu niewiele. Nawet przypadkowe spotkania – toż z psem, który ceni przybyć niczym Han Sam i zachować jakość w zeszłej chwili, toż z ekscentrykami od survivalu przypominającymi jako szybko duet Hit Girl i Big Daddy – przypominają tu leniwe odhaczanie gatunkowych punktów kontrolnych. Trudno było mi odepchnąć z siebie uczucie, że dostarczają one nie tyle charakterologicznemu rozwojowi Joela, co przygotowaniu gracza (przepraszam – bohatera) na nowe starcie.

Gdyby nie było – choć nić przewleczona przez fabularne koraliki jest małej jakości, same etapy są pomysłowe i doskonale się patrzy na ostatnie marzenia z komputera, trwając w górę, kiedy tymże całkowicie neurotyczny amant sobie poradzi. Szkoda jednak, iż w sprawy o dojrzewaniu praktycznie do samego końca Joel jest tym samym facetem, którego poznaliśmy nawet nie tyle na początku filmu, co dzięki osadzonej siedem lat wcześniej retrospekcji. Joel to licealista uwięziony w gronie dwudziestoparolatka, którego trudy postapokaliptycznego żywota nauczyły jedynie tego, że świetnie byłoby brać dziewczynę. Szybki kurs dorosłości przejdzie dopiero, gdy odnajdzie Aimee również odkryje, iż ona wtedy obecnie broniła się kobietą. U Joela proces tenże jest mało klarowny, i on jeden nie dość zdecydowany. Najbliżej sensownej refleksji na problem życia, skomplikowanych emocji i stanu świata będzie, wchodząc w rozumne oczy ogromnego kraba.

A ponieważ przy krabie jesteśmy, proekologiczna wymowa filmu potrafiła istnieć tutaj asem w rękawie scenarzystów i tak dużym, fabularnym elementem. Niestety ostatnim całkowicie – zalecana jest całkiem nieśmiało i zarządza się skutkiem ubocznym tekstu. Twórcy "Emocje oraz potworów", choć grają niezłymi kartami, boją się zaryzykować oraz zwiększyć stawkę. Nic dziwnego, że zadowoleni z przeznaczonej na stół pary dziesiątek, zgarniają niewielką pulę.

Trochę o filmie Army of the Dead (2021)

Zack Snyder powraca z innym uniwersum. Tym razem bierze do korzeni również stanowi świat opętany przez zombie w filmie stworzonym dla platformy Netflix. Albo stanowi wówczas sztuka godna uwagi? Przeczytajcie naszą recenzję.

Zack Snyder swoim Świtem żywych trupów z 2004 roku przywrócił zombie do momentów świetności. Znów stawały się one nowe a na skuteczne zagościły w popkulturze. To dzięki niemu giganci tacy jak AMC zgodzili się na produkcję The Walking Dead, które przerodziło się w bardzo opłacalną dla tej telewizji serię. Snyder jednak porzucił świat umarlaków dla własnej prawdziwej miłości – komiksów DC. Dostał możliwość realizowania DCU oraz każde inne pomysły poszły w odstawkę. Wróciły, gdy konflikt z WB urósł do takich rozmiarów, że Snyder nie był rozwiązania oraz musiał zmienić studio. Tu pojawił się Netflix, który postanowił wykorzystać szum wokół reżysera, a i przyciągnąć do siebie fanów jego działalności. Dał to zielone światło nie właśnie na produkcję Army of the Dead, ale także na przygotowanie całego uniwersum, w którego team będą tworzyły sequele i prequele pokazujące stany tego świata oraz niektórych bohaterów. Powstał że nawet serial animowany. Darmowe Filmy

Widać, że Snyder, pisząc scenariusz, mocno kierował się Złotem dla zuchwałych Briana G. Huttona. Nauka jest przecież identyczna. Grupa śmiałków świadczona przez Scotta Warda (Dave Bautista) zostaje zatrudniona przez jednego biznesmena (Hiroyuki Sanada), aby wedrzeć się do jego kasyna otrzymującego się w sercu Las Vegas, będącego już terenem przejętym przez zombie. W skarbcu uważają się porzucone palety wypełnione milionami dolarów. Ludzie uważają je odzyskać w zmian za start w sukcesach wynoszących 20 milionów dolarów. Misja ujawnia się być otwarta oraz doskonale zaplanowana. Oraz gdy nietrudno się domyślić, nie właśnie nie będzie.

Army of the Dead w samym swoim założeniu planowało być oryginalnym filmem, w jakim grupa śmiałków na różne rodzaje masakruje hordy zombie. A mnie to w wartości na starcie odpowiadało. Bohaterowie, choć na papierze, są bardzo bystrzy i duzi. Nie wychodzą za sobą nawzajem. Każdy spośród nich nosi inne powody, dla których stosuje udział w obecnej misji. Za odzyskane pieniądze chcą począć z nowa, z dala od tego przeklętego miejsca. Scott czeka na ostatnie, że pieniądze pomogą jego córce rozpocząć nowe bycie. Chce odbudować z nią trzymaj. Martin (Tig Notaro) i Vanderohe (Omari Hardwick) wymagają być wydajni, i taki Dieter (Matthias Schweighöfer) jest po prostu niezrozumiałą obsesję na problemie skarbca oraz nie spocznie, dopóki go nie otworzy. Jak może, ich przyczyny są dość proste również kilka wyszukane. Oraz właśnie właściwie cała fabuła taka jest. Świadczę to że z podstawową dozą rozczarowania, bo dzielił na rzecz bardzo. Niestety będzie szerokim spojlerem, jak napiszę, iż nie wszyscy bohaterowie dożyją do napisów końcowych. W takich produkcjach to konieczne, a nawet oczekiwane przez widzów. Problem jest w współczesnym, kiedy są oni eliminowani – moim daniem w aktualnym elemencie Snyder kompletnie dał ciała. Śmierci są ciężkie i przypadkowe. Jakby nagle postaci straciły możliwość logicznego myślenia. Nie znajdowały, co się wokół nich dzieje. Miejscami widz będzie posiadał uczucie, że ogląda horror klasy B, bo ofiary odkładają się nieracjonalnie również stanowi wtedy wysokie.

Do ostatniego duży twist – czyli odkrycie przed bohaterami oraz widzami, o co tak naprawdę należy w niniejszej prawdziwej misji – jest niedorzeczny. Powoduje, że wszystka intryga rozpada się jak domek z umów. Rozumiem, że Zack chciał, aby widzowie rozkoszowali się światem, jaki sprawił, oraz oryginalnymi sposobami zombie, natomiast wtedy wszystko ginie w lesie głupich decyzji scenariuszowych.

Reżyser chciał chyba, aby dość duża obsada poniosła ten obraz swoją charyzmą. Niestety, mówiąc szczerze, to oprócz Schweighofera nie jest tutaj postaci ciekawych. Takich, z jakimi widz mógł zacząć kontakt a im sprzyjać. W grup ich przypadek jest nam obojętny – jak są zjadani czy wysadzani, nie prowadzi więc na nas żadnego wrażenia. Podobnie zresztą jak wyróżniający się na pierwszy plan Bautista. Grany przez niego Ward jest znaczny, ciągle zamyślony i ciężki. Jeśli oczekujecie, że rzuci jakimś zabawnym tekstem, to nie się rozczarujecie. Zresztą sam Dave Bautista zaznaczał w problemach, że w ostatnim obrazie chciał zademonstrować swój talent aktorski. Zwykle mu toż wyszło.

Cały film jest prawie dwie również pół godziny. Jest wykonany wieloma dużo chłonnymi również widowiskowymi scenami walki, które siedzą w pamięci na dłużej. Widać, że Snyder dobrze cieszył się, kręcąc ten film. Może miejscami trochę za dużo, dlatego efekt końcowy robi wrażenie produkcji niedopracowanej w klasy fabularnej. Twórca tak szybko skoncentrowałeś się na karcie wizualnej a na ostatnim, aby mieć całe uniwersum, że odpuścił trochę logikę. Ma wielu bohaterów jak mięso armatnie. Do ostatniego motywacja głównego czarnego charakteru, nie mówię tutaj o alpha zombie, jest oryginalna. Nie zajmuje zamiaru, co potwierdza już sam początek filmu.

Czy Snyderowi udało się powtórzyć sukces sprzed 16 lat również dodać coś innego do punktu zombie? Nie nie. Ten film nie przesuwa żadnej granicy. Nie działa nic innego do punktu, który Kirkman wraz z armią showrunnerów zmusił do nowej kropli.

Army of the Dead to specjalny akcyjniak, w jakim dobiera się całe zastępy zombie w bardzo ładny i czerwony sposób. Nie stanowi ostatnie produkcja ani mocno przełomowa, ani jakoś zaskakująco rozrywkowa. Wyglądania w układu do niej istniały o znacznie większe. Zwłaszcza przy tak świeżej oraz zróżnicowanej obsadzie.

Ekstra film Sound of Metal

"Sound of Metal", film o metaforycznym oraz zaskakująco złudnym tytule, obiecuje sporo, a dzieli coraz dobrze. Wystarczy rzut oka na bohatera – wytatuowanego punk-rockowego perkusistę o spanielowatym spojrzeniu – by wiedzieć, że będzie rzecz o muzyce, miłości, sztuce, stracie także każdym pomiędzy. A przecież finezja, z którą debiutant Darius Marder przekuwa wielkie abstrakcje w konkret, przynosi jego filmowi stanowisko w przyszłej kategorii; tej, w której melodramatyczne evergreeny wymieniają się na swoich oczach w znaczne, filmowe symfonie. Filmy za darmo Online https://filmyzlektorem.pl/

Ruben (Riz Ahmed) naparza w perkusję tak, że deszcz pada z ziemi do nieba, a ptaki odlatują do zimnych krajów. Także jak zacytowany, chyba nieświadomie, "Whiplash", "Sound of Metal" rozpoczyna się z takiej naparzanki – dźwięki metalu rozdzierają czarny ekran oraz ciszę kinowej sali. O ile jednak film Damiena Chazelle'a wspominałem o obsesji na poszczególną, eskalującą nutę, ten informuje o muzyce, która niespodziewanie cichnie. Ruben traci słuch, a o ile nie potrzebuje go stracić całkowicie, musi zadbać o nadwątlone ustawicznym hałasem również dużymi dragami zdrowie. Pytanie o konieczność artysty w więzieniu bez krat oraz prace będzie właśnie zadane, jednak w którymkolwiek z najmniejszych fabularnych twistów tych lat, "Sound of Metal" prezentuje się filmem nie o zmysłowym postrzeganiu sztuki, ale o uzależnieniu oraz próbach sklejenia przebywania na nowo. Ruben, za namową swojej troskliwej osoby a zarazem kobiety z świata, Lou (Olivia Cooke), podejmuje terapię w ośrodku dla niesłyszących. Właśnie tam, w absolutnej ciszy, będzie mógł policzyć sumę życiowych decyzji.

Brzmi zatem kiedy piramidalny kicz i tak dlatego całość ogląda się na stron fotela: czy scenarzysta "Drugiego oblicza" wydostanie się z wilczego dołu? Spoiler alert: wydostanie się. Z Rubenem – facetem, który "wie lepiej" i kupuje, że z wszystkiego bagna można wziąć się samemu za uszy – powinien się trochę posiłować, lecz nagroda jest współmierna do wysiłku: Riz Ahmed odmalowuje wewnętrzny konflikt bohatera z taką wiedzą dramaturgicznej struktury artykułu i takim wyczuciem ulotnych stanów również miłości, że ręce odkładają się do oklasków. Marder podrzuca nam najróżniejsze tropy – a więc bezpretensjonalną kobietę z innego świata (Lauren Ridloff), to znów sędziwego, okaleczonego przez życie mentora (W-Y-B-I-T-N-Y Paul Raci, sam z hollywoodzkich weteranów drugiego planu, o jakim nie nie usłyszycie) – lecz wcale nie traci z oczu bohatera, który przebija się w następnych lustrach. Ruben staje na strony nie z względu uzależnienia od narkotyków czy utraty słuchu. Patrzy w głąb, ponieważ zamienił jeden nałóg na inny – i obydwa do końca życia będą poza zasięgiem. Z zmian Ahmed odgrywa zarówno bolesne rozczarowanie, jak również desperackie poszukiwanie nowego punktu odniesienia bez jednej fałszywej nuty.

Ponieważ "Sound of Metal" obecnie w urzędzie składa obietnicę synestezyjnej formy, dość powiedzieć, że dźwiękowcy i montażyści wyrobiliśmy sobie na dobrą emeryturę. Ścieżka dźwiękowa nie tylko bezbłędnie oddaje percepcję bohatera, jednak z czasem zatrzymuje się audialną mapą jego psychiki – z poszarpanych lub wytłumionych dźwięków, ujęć o maksymalnej długości, przesterów i kontemplacyjnych zbliżeń twórcy budują pełny obraz świadomości Rubena. Zaś przeniesienie jego optyki na widza, o dziwo!, nie jest emocjonalnym szantażem. Marder wie, że nie ma pomysłu przymuszać nas do empatii, że pochylanie się z palcem przytkniętym do czoła nad wzlotami i upadkami bohatera byłoby mało protekcjonalne. W zamian proponuje więc ekscytującą grę w poszukiwanie nowego, życiowego rytmu. Natomiast w odwadze do puszczenia z dymem wszystkich mostów dostrzega najlepszą z ludzkich cnót.

Coś więcej o filmie O wszystko zadbam 2020

Szklanka whisky oraz cygaro w gabinecie, atrakcyjna asystentka oraz daj bezczelna pewność siebie – kojarzycie ten typ? Takim właśnie bohaterem, a w istocie bohaterką, jest Marla (Rosamund Pike) – z tą różnicą, że zamiast cygara nieustannie towarzyszy jej vape pen, a swoją sytuację robi nie na giełdowych przekrętach, tylko na niedoskonałościach systemu kontroli społecznej.

Wizja świata według Marli jest oczywista – są drapieżniki, natomiast są ofiary. Kto nie pragnie być ofiarą, musi iść się drapieżnikiem. Marla przygląda się więc potencjalnej zdobyczy (wertuje kartoteki bogatych seniorów), zakłada się do ataku ("przekonuje" znajomą lekarkę do wystawienia zaświadczenia o zmniejszającym się stanie zdrowia upatrzonego pacjenta) i zalicza do natarcia (występuje do wniosku o przejęcie kontrole nad osobą i co najistotniejsze – jej stanowieniem). Kolejnych przeciwników (skarżące się rodziny podopiecznych) rozjeżdża jak walec, stwierdzając cynicznie "Opiekuję się tymi, których powinien chronić".

W machinie Marli wszystkie tryby pracują gładko i skutecznie, dopóki na jej metodzie nie pojawia się droga również dość skołowana starsza osoba Jennifer Peterson (Dianne Wiest). Emerytka, która dysponowała stanowić dla Marli "kurą znoszącą złote jaja", wyraża się generować coraz to ostatnie problemy. Również nie chodzi bynajmniej o to, że nie lubi jej podawany w domu opieki pudding, a telewizor w pokoju gier robi za bardzo hałasu. Jest kilka gorzej – pokazuje się bowiem, że panią Peterson również jej wyjątkowym samopoczuciem żywo bawi się szef lokalnej mafii (Peter Dinklage).

Sprawy zaczynają się komplikować, i sam film – od satyry na czasy późnego kapitalizmu montuje w ścianę tej formy kina noir a o ile to kluczowe wychodzi J Blakesonowi całkiem nieźle, to wątek półświatka, delikatnie ujmując, kuleje. Z ściany technicznej teoretycznie niczego tu nie brakuje – mamy nadającą tempo elektronikę od Marca Canhama również skuteczny montaż, ale z każdego powodu całość nie jest tak angażująca, jak można aby oczekiwać. Tym, co jednak przyciąga do końca przy ekranie, jest wyróżniona Złotym Globem rola Rosamund Pike.

Że gdyby ZZ Top pisali dziś piosenkę "Sharp Dressed Man", to po seansie "O wszystko zadbam" odwróciliby sztuki również zaśpiewali o "Sharp Dressed Woman"? Bo przynajmniej twórcy filmu w takim właśnie kierunku zwracają się prowadzić postać Marli. Bohaterka wykonywana przez Pike to częsty przykład "boss bitch" – kobiety niezależnej, wielkiej oraz charyzmatycznej, która zna, czego ciąży również pozwalało po to szuka. Marla kontroluje wszystko – od idealnie ułożonych włosów po najmniejszy element życia naszych podopiecznych, a kiedy dodatek nie chodzi po jej uważa… wtedy widzimy, dlaczego sama nazywa się lwicą.

"O wszystko zadbam" zalicza się prowadzić jakiś osobliwy rodzaj flirtu z feminizmem, zupełnie jakby twórcy bardzo bardzo chcieli przekonać nas, że Marla realizuje to wyobrażenie o osobie sukcesu. Punkt w obecnym, że dodatkowo bez nachalnych zapewnień, o tym jak więc bohaterka nie boi się kogoś tylko dlatego, że "jest kutasa", czujemy, że dobro spośród nią nie zadzierać. Nie wymagamy do bieżącego deklamacji o kobiecej sile – my ją tutaj widzimy. Nadmierna ekspozycja może informować o braku pewności w pieniądz kulturowy widza, ale tutaj robi więc dużo na cyniczną próbę wpisania się w popowy trend "girl power".

Kto pamięta Amy Dunne z "Zaginionej dziewczyny", znajdzie jej objaw w stałej oraz prostej Marli. Pike buduje osobę na tyle odpychającą i irytującą, że nawet jeżeli film po początkowym uderzeniu wytraca tempo, toż zaś tak śledzimy jej stany do celu (część z nas że w wyczekiwaniu na ostatnie, aż bohaterce wreszcie powinie się noga). Tylko czy gotową na wszystko Marlę stanowi w stopniu cokolwiek zatrzymać, i w szczególności dość nieudolna mafia ze skłonnością do eklerów? Polecam przekonać się samemu, choćby dla zaskakującego zakończenia. https://filmyzlektorem.pl

Recenzja Coming 2 America

Również byliśmy długo oraz szczęśliwie… Oczywiście z pewnością mogliśmy pomyśleć po finałowych scenach "Panującego w Tamtym Jorku", kiedy Akeem (Eddie Murphy) i Lisa (Shari Headley) przejeżdżali ślubną karocą wśród wiwatujących poddanych. 30 lat później przejawia się jednak, że książęcy żywot nic nie jest taki różowy. Bo chociaż Akeem i Lisa żyją w sukcesu wraz ze prostymi trzema ambitnymi córkami, to ponad przyszłością dynastii zawisły ciemne chmury.

Król Jaffe Joffer (James Earl Jones) jest umierający, i jego uczeń nie ma męskiego potomka. W świetle zamundańskiego prawa to szczególny problem dla królewskiego domu również tegoż Akeema, którego wszyscy obwiniają o zaistniałą sytuację. Nie nieco, że codziennie musi pokornie znosić przytyki na punkt swojej męskości, to więcej krnąbrna córka odmawia zawarcia politycznego małżeństwa z synem lokalnego watażki. Na pomoc przychodzi jednak dobry Semmi (Arsenio Hall), który ujawnia, że Akeem może być syna w Ameryce.

Tak dlatego bohaterowie wsiadają do samolotu i znów lądują w Queens. Pod względem liczby nawiązań i odniesień fani oryginału nie powinni poczuć się zawiedzeni. Dostajemy bowiem lokatorów kultowego salonu fryzjerskiego (tak, wciąż rozmawiają o boksie), przaśnego pastora również drugie ciekawe charaktery (pamiętacie rapujące bliźniaczki?). Jeśli natomiast idzie o plan na sequel, no cóż… scenariusz więc po prostu kalka oryginału z okazją, że stara, sprawdzona formuła zadziała raz jeszcze.

Za sukcesem "Księcia w Różnym Jorku" stawał przede każdym komediowy duet Murphy-Hall i soczysty, nieco niepoprawny humor typowy dla komedii Johna Landisa ("Nieoczekiwana zamiana miejsc", "Szpiedzy tacy jak my"). Dzisiejsze "Coming 2 America" istnieje teraz wersją znacznie dużo ugrzecznioną, i dołączenie do obsady gwiazdy "30 Rock" Tracy’ego Morgana i znanej z "SNL" Leslie Jones stanowi jedynie próbę ożywienia dosyć mdłej atmosfery. Zatrzymuje się też drugoplanowa rola Wesleya Snipesa, który zdobywa się we złego Akeemowi generała Izziego.

Nie potrafimy zapominać, że lata 80. dawny okresem wielkiej popularności Murphy'ego. Po koncertach w "SNL" również kilku głośnych rolach komediowych (m.in. "Gliniarz z Beverly Hills") aktor zyskał status gwiazdy gwarantującej komercyjny sukces. Na markę nie mógł jeszcze narzekać Hall, który zaraz po premierze dostał własny talk-show, gdzie byliśmy m.in. Bill Clinton z saksofonem czy zawodnicy legendarnego składu Chicago Bulls. Wcielający dziś się w ziemię królewskiego syna Jermaine Fowler miał wtedy wysoko zawieszoną poprzeczkę.

Głównym problemem Lavelle'a istnieje zawsze to, że zwykle nie wzbudza takiej dziewczyny jak jego stary. Praktyczny również ciągle pozytywnie nastawiony Akeem doskonale uosabiał ducha reaganowskiej Ameryki, gdzie ciężka praca miała gwarantować awans społeczny. Lavelle to teraz natomiast przedstawiciel pokolenia milenialsów – w wieku 30 lat wciąż jest z matką, oraz jego kolejne rozmowy o pracę rzucają się niepowodzeniem. Wszyscy na pewno pamiętają szeroki uśmiech, z którym Akeem szorował podłogi restauracji Mcdowell's. Fowler nie ma nie tej energii co młody Murphy. https://filmyzlektorem.pl/

Twórcy filmu starają się więc ożywić opowiadaną sprawę w nowych obszarach. Na koncentrację z całkowitą pewnością zasługują kostiumy Ruth E. Carter, jaka jest teraz na koncie Oscara w niniejszej liczbie za pracę przy filmie "Czarna Pantera". Kiedy na dwór królewski przystało – jest kolorowo a na bogato. Również prezentacja większości bohaterów odwiedzających pałac przebiega spektakularnie, jak gdyby taneczna choreografia była otwartą częścią kultury a będę się upierać, że tu w siły showmana najlepiej wypada Snipes.

Co do jednego dworu, na którym załatwia się większość akcji, nie jest on takim źródłem humoru jak Ameryka w ważnej strony filmu. Zamunda, jako sztucznie wykreowany twór, płaci się sterylna i nijaka. Znany z oryginału Queens był przecież cel a wtedy dopiero na zaprezentowanych w nim nierównościach, problemach społecznych i doskonałych osadzony był cały komizm filmu. Oczywiście jak Murphy’emu brak dziś tej energii, za jaką pokochaliśmy Akeema, tak Zamunda Brewera stanowi w porównaniu z Pozostałym Jorkiem Landisa po prostu nudna.

"Coming 2 America" jest trochę zabawnych scen, jedną doprawdy problematyczną (zgadnij, drogi widzu, co powiedzielibyśmy, żeby w części zbliżenia między Akeemem a Mary zamienić bohaterów miejscami), ale w grupie jest (mimo kostiumów) dość bezbarwną całość. Jako fanka "Księcia w Różnym Jorku" sequel obejrzałam, ale na zapewne nie będę przekazywać do niego tak chętnie jak do ważnej fazie.

Coś więcej o filmie Mistrz 2020

Mistrz (2020) – Czas trwania 1 godz. 31 min.

Reżyseria: Maciej Barczewski

Scenariusz: Maciej Barczewski

Gatunek: Biograficzny / Dramat

Produkcja: Polska

Premiera: 3 września 2021 (Polska)

Ocena użytkowników 6/10

Historia legendarnego pięściarza Tadeusza "Teddy'ego" Pietrzykowskiego, jaki dzięki walkom w ringu ocalił swe życie w niemieckim nazistowskim obozie koncentracyjnym i zagłady Auschwitz-Birkenau. Oparty na autentycznych wydarzeniach dramat prezentuje nieznaną historię polskiego sportowca, który przy miejscu zagłady stał się symbolem nadziei na zwycięstwo.

Nim wybierzecie się na "Mistrza", znajdźcie chwileczkę i zapoznajcie się z sylwetką jego scenarzysty oraz reżysera, Macieja Barczewskiego. Ceniony profesor prawa, który to w trakcie służbowych wojaży podpatrywał przy pracy Christophera Nolana i Michaela Baya, a potem przy okolicach czterdziestki zadecydował, że zostanie studentem szkoły filmowej, to postać zasługująca dzięki duży reportaż. Barczewski nie ukrywa, iż inspiruje go amerykańskie kino. Można owo już było wyczuć w koprodukowanym poprzez niego "Najlepszym" – dającej potężnego motywacyjnego kopa historii Jerzego Górskiego, który zwyciężył narkotykowy nałóg i pobił rekord świata w triathlonie. "Mistrz" to kolejna natchniona autentycznymi zdarzeniami opowieść ku pokrzepieniu serc, tyle że operująca emocjami ze znacznie cięższej kategorii wagowej. Trudno jednak, aby było inaczej, gdyż akcja filmu rozgrywa się w Auschwitz.

Z początku wydaje się, że nadzieja umarła. Za bramą obozu koncentracyjnego ludzkie życie nie ma najmniejszej wartości, akty heroizmu są bezcelowe, natomiast stały element pejzażu dźwiękowego stanowią dochodzące z komór spośród gazowych jęki umierających w męczarniach ofiar. Więzień numer 77, przedwojenny warszawski pięściarz Tadeusz "Teddy" Pietrzykowski (Piotr Głowacki), nie zamierza być bohaterem. Wrzucony w osobiście środek piekła na całym świecie pragnie za wszelaką cenę przetrwać. Niedosyt, wycieńczenie oraz wszechogarniające poczucie zwątpienia odrzucić pozbawiają go jednakże instynktu wojownika. Sprowokowany przez kapo zapewnia pokaz bokserskich zdolności, czym zdobywa rozgłos wśród towarzyszy niedoli oraz spragnionych uciechy nazistów. Tak rozpoczyna się nowy cykl sportowej kariery "Teddy'ego". Czempion, który do odwiedzenia tej pory pojedynkował się o puchary i tytuły, tymże razem zawalczy na temat coś znacznie cenniejszego: godność i zachowanie człowieczeństwa.

"Mistrz" sprowokuje pewnie dyskusję na temat tym, czy trzeba łączyć triumfalną konwencję dramatu sportowego wraz z tragedią Holokaustu. O ile jednak odłożymy na boku wątpliwości natury etycznej, okaże się, iż pełnometrażowy debiut Barczewskiego to kawał solidnej rzemieślniczej roboty. Wspaniałe zdjęcia Witolda Płóciennika podkreślają grozę Auschwitz bez nadmiernego epatowania naturalistyczną przemocą, a w scenach dzięki ringu twórcy nie muszą zbyt często sięgać po sztuczki montażowe, aby zamaskować niedostatki choreografii pojedynków. Reżyser, który – jak już napisałem – czerpie garściami z hollywoodzkiej szkoły kina, w treściwym, zaledwie 90-minutowym metrażu sprawnie odhacza następujące rozdziały opowieści wraz z cyklu "od zera do fightera". Początkowy marazm zastępuje ochota walki, a relacja z młodziutkim skazańcem (Jan Szydłowski) wypełnia dziurę w sercu bohatera powstałą na stracie syna. Paradoksalnie najsłabiej wypada tu kluczowy, zdawałoby się, motyw obozowej społeczności, dla której następujące zwycięstwa Pietrzykowskiego stają się iskrą rozniecającą wiarę w bardziej wartościowe jutro. Pomijając dyskretnie zarysowany wątek tajemniczy, Barczewski praktycznie odrzucić poświęca uwagi odrębnym więźniom. W efekcie na najciekawszą drugoplanową forma wyrasta grany poprzez Grzegorza Małeckiego Rapportführer – sadystyczny mężczyzna życia i zgonu, który po przekroczeniu progu domu zamienia się w dystyngowanego męża i ojca. https://filmyzlektorem.pl/

Jak nietrudno się domyślić, "Mistrz" jest to jednak przede wszystkim film Piotra Głowackiego. Ekranowy kameleon i 1 ze zdolniejszych aktorów swojego pokolenia w potrzeby roli przeszedł imponującą fizyczną metamorfozę na miarę Matthew McConaugheya w "Witaj w klubie" oraz Christiana Bale'a w "Fighterze". Wcielając się w Pietrzykowskiego, wypada wiarygodnie zarówno jak zaszczuty, zniszczony emocjonalnie cień człowieka, w jaki sposób i emanujący wewnętrzną siłą baletmistrz ringu. To dzięki Głowackiemu kluczowa scena "Mistrza", która na papierze mogła ocierać się o niesmaczny kicz, ostatecznie ma siłę rażenia niczym uderzenie Floyda Mayweathera. Uwzględniając, jak bohater rzeczywiście i w przenośni odradza się z popiołów, można wyłącznie zacytować nieśmiertelnego klasyka: nie ważne jest, jak mocno bijesz. Idzie o to, w jaki sposób mocno możesz oberwać i ciągle przeć do przodu.